Z zapachem róży
jest tak z Chanel no 5.- albo się go kocha, albo nienawidzi, a
często trzeba do niego dojrzeć. Może dziwnie to zabrzmi, ale
jeszcze rok temu nawet nie spojrzałabym na róże, a zapach różany
traktowałam „po macoszemu”- firmy zalewały nas falą
sztucznego, chemicznego zapachu, który z różami nie miał za wiele
wspólnego, a na bazarach można było kupić niepachnące cięte
kwiaty. Możliwe też, że moja niechęć do tej nuty zapachowej
wynikała z idealizowanych wspomnień mojego dzieciństwa. A jak jest
z zapachem Yankee Candle Fresh Cut Roses? Czy świeca sprostała
oczekiwaniom? Zapraszam do dalszej lektury.
Zacznę od aspektów
wizualnych tej świecy. Naklejka przedstawia różnokolorowe kwiaty
róż. Mówiąc szczerze uważam ją za ładną, ale nie powoduje u
mnie zbytniego zachwytu. Myślę, że gdyby były na niej nadrukowane
kwiaty z jednej gamy kolorystycznej, to podobała by mi się
bardziej. Za to różowo-pastelowy kolor wosku jest po prostu piękny!
Patrząc na niego od razu w myślach wyczuwam słodko pachnące
kwiaty. Po roztopieniu wosk wygląda jeszcze ładniej,
przeźroczystość dodaje mu dziewczęcego uroku.
Zapach na sucho
wydaje się mocno wodny, wilgotny, rześki i troszkę trawiasty, a za
razem cukrowy. Na myśl przychodzi mi obraz róż rosnących przed
moim domem rodzinnym, których zapach wręcz hipnotyzował swoją
słodkością po deszczu w upalne dni. Zapach intensywny, pod
warunkiem, że nasz nos znajdzie się w słoiku :) W związku z tym
obawiałam się, że świeca pod odpaleniu będzie tzw. „zniczem”*.
Mimo tego, co się
zapowiadało na sucho moc w świecy oceniam na bardzo dobrą. Przez 3
godziny palenia zapach rozprzestrzenił się na ok. 35 m2, co uważam
za świetny wynik, bo wiele zapachów z kategorii świeżej i
kwiatowej miało z tym problem.
W paleniu część
świeżości znika, zapach staje się też mniej cukierkowy, a
bardziej wytrawny, perfumowany. Mnie ten fakt bardzo odpowiada, bo
jestem zwolenniczką troszkę cięższych zapachów, niż tych, które
tworzą w powietrzu wyłącznie zarys jakiejś barwy zapachowej, ale
nie można go zidentyfikować. W przypadku Fresh Cut Roses czuć
szlachetne, słodkie róże wyraźnie. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że pachnie jak w kwiaciarni. Ten
zapach zdecydowanie kojarzy mi się z domem babci na wsi, gdzie w
salonie zawsze stał wazon ze świeżo ściętymi kwiatami. Mimo
wszystko, zapach nie jest mocno nachalny i też szybko znika, po
zgaszeniu czuć go jeszcze godzinę, a przy bardzo słabej wentylacji
maksymalnie dwie.
Na duży plus jest
także to, że zapach jest odwzorowany świetnie, bardzo naturalnie,
bo mój nos nie wyczuwa żadnej nieprzyjemnej, drażniącej
chemicznej nuty.
Świeca pali się
(jak na Yankee oczywiście) bezproblemowo. W założonej illumie
około 2 godziny dopala się do ścianek, nie tuneluje.
Czy zakupię ją
ponownie? Oczywiście! I dzięki tej świecy sięgnę po inne,
wodno-kwiatowe.
Swój egzemplarz o wadze 623 g zakupiłam za 79 zł (+koszt wysyłki) na Allegro.pl.
*świeca typu
„znicz”- świeca pali się, ładnie wygląda, ale w ogóle nie
pachnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz